I nie, nie, nie mam tutaj na myśli skomplikowania
teoretyczno- praktycznego tego zawodu, a raczej dość słabe poparcie społeczne
dla jego istnienia:) Bo trzeba sobie uświadomić, że w naszym kraju każdy jest
specjalistą od organizacji przyjęć weselnych, nawet ci co jeszcze nie zdążyli ich
zorganizować dla siebie, już nie mówiąc o tych, co to zrobili. Każdy ślub kiedyś
widział, z daleka bo z daleka, ale jednak. Każdy na jakiś tam ślub się kiedyś
tam wybrał i nieważne, że nawet nie pamięta kiedy to było. A co najważniejsze, każdy jakiś tam ślub kiedyś przeżył, a jak nie, to pewnie przeżyje, co to za
różnica. I z tych trzech powodów właśnie każdy może być konsultantem ślubnym,
ale generalnie nikt nie chce, BO CO TO WŁAŚCIWIE ZA ZAWÓD???
Naprawdę czasem czuję, jakbym sobie go wyimaginowała. Bo przecież "Polak
potrafi" i to jak potrafi, a jak nie potrafi, to
przynajmniej udowodni mi, że to co robię nie ma sensu, bo ślub to tylko kilka
minut, a wesele, to impreza jak każda inna, no może nieco bardziej elegancka i
kosztowna, a tak czy inaczej zakończona alkoholową afazją, po której następuje
amnezja, więc po co to całe zamieszanie???
Istnieje też przeszkoda numer 2 w uprawianiu tego zawodu, a jest nią
wszędobylskie "NIE HAJTAJ SIĘ", czyli dewiza życiowa sporej
reprezentacji naszego społeczeństwa. Co dziwne,
zdecydowana większość autorów nawet tych słów prędzej czy później pojawia się
na ślubnym kobiercu. Z czego to wynika nie mam pojęcia, intuicyjnie stwierdzam,
że z lenistwa, dużo łatwiej wbrew pozorom być samemu i o nikogo nie dbać niż
żyć w duecie i ciągle pracować, żeby działał jak należy. Ale nie o tym mowa,
mowa o weselach, które raczej dobrej sławy nad Wisłą nie mają. Generalnie można
wskazać 3 grupy.
Pierwsza z nich odznaczająca się typowo polskim syndromem "zastaw się a
postaw się", charakteryzująca się tym, że na ślubie nie może niczego
zabraknąć, a już tym bardziej na weselu. Stąd od wejścia, już na dzień dobry
lecą gołębię, strzelają armaty, torty potrafią świecić, stoły uginają się pod
masą jedzenia, a to wszystko trawione jest dzięki sporej ilości wódki. I do
tych ludzi konsultanci ślubni raczej nie trafią, bo jak to możliwe, żeby ktoś
mówił, co na takim przyjęciu się znaleźć powinno, a czego może być za dużo i
może nie watro wydawać na to pieniędzy. Nie, nie, nie tak być nie może,
przecież jeszcze przez przypadek posłucham kogoś, kto się na tym zna i nie
zrobię ślubu po swojemu. To najczęstszy zarzut do wedding plannerów. Narzucamy
swoją wizję ceremonii i przyjęcia. Robimy co chcemy, a nasi klienci za to
płacą. Nawet jak to piszę, to się uśmiecham, przecież to zupełnie nielogiczne,
sama uznałabym moich klientów za niepoczytalnych, gdyby płacili mi za to, że
nie spełniam ich oczekiwań. Fascynujący pogląd na sprawę, ale taka właśnie
opinia dominuje w tej grupie, której to zawdzięczamy utożsamianie słowa weselny
z czymś kiczowatym i bez gustu.
Druga grupa, to ci którzy pobierać się nie chcą, na ślubie im nie zależy, a
wesele to strata pieniędzy i czasu. I ich raczej się czepiać nie można, bo
skoro im nie zależy, to ich wesela wyglądają jak spora liczba wesel w tym
kraju. W dusznych salach, z dość abstrakcyjnym wystrojem wnętrza, nieciekawym i, co już w ogóle jest zastraszające, z niesmacznym jedzeniem oraz z
rozbrzmiewającym "Niech żyje bal" lub "Windą do nieba" w
tle, czyli typowym, idealnie pasującym do okazji repertuarem. Tą grupę
rozumiem, nie zależy im, więc niech się dzieje, co chce. Jako konsultant nie
chcę do nich trafiać, bo nie mam zamiaru zbawiać świata, a tym bardziej uprzykrzać tym komuś życia. Ale mam
prośbę, nie chcecie się pobierać, to nie róbcie tego. Z tego, co mi wiadomo w naszym kraju nie ma
takiego obowiązku i jak się okazuje jego brak powoli przestaje być
nonkonformizmem. Atmosfera się nieco oczyści, dajcie odetchnąć.
Trzecia grupa to klienci agencji ślubnych i wszyscy ci, którzy organizują śluby
na własną rękę, przykładają sie do tego, poświęcają temu czas. Większość z nich
nie bojkotuje mojego zawodu, a jeżeli nawet nie zdecyduje się na zatrudnienie
konsultanta to często i tak korzysta z jego wiedzy, czytając blogi, udzielając
się, dyskutując, radząc, komentując naszą pracę. I to jest fajne, bardzo fajne,
bo pozwala mi istnieć i nie postrzegać się jako wytworu własnej wyobraźni.
Absolutnie nie odmawiam nikomu prawa do organizacji przyjęć samodzielnie.
Uważam, że niektóre są nawet lepsze niż te agencyjne, bo ton każdemu przyjęciu
nadaje para młoda i to od niej w głównej mierze zależy jak to wygląda. Ale naprawdę, po jakimś czasie może się znudzić
słuchanie uwag na temat bezużyteczności mojego zawodu, dlatego też postanowiłam
zacząć pisać tego bloga, żeby pokazać co to znaczy być konsultantem ślubnym,
jak wygląda ten świat od środka, a przede wszystkim po to, żeby pokazać, że "układanie
serwetek" to nie jego istota.
To tyle słowem wstępu. Mam nadzieję, że zanim cała ta antyweselna masa zdoła
mnie przekonać, że to co robię nie ma sensu, ja zdołam przekonać Was, że
weselny to niekoniecznie kiczowaty i bez gustu, a fascynujący, pomysłowy i
całkowicie uzależniający. Tak kocham to
co robię, a nawet powiem więcej miałam inne propozycje pracy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz